Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 223.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tereusza, i tam ten przybrany ociec pooddawał mu wszystko, jako swoje... Braciom poostawiali spłat na piśmie, i na tem stanęło. Ja nie wiedział...
— A synowie?
— Coby nie wiedzieli! Ino sie hycle razem tak uwzięły na mnie. Skoro przyszło do opłaty, tożto sie wydało. I ściągają mnie teraz, włóczą po urzędach...
— Ale i stryk niedobry...
— Ba, kieby dobry był, toby za ojca hyclowi nie stawał. Ale odbeczy i on za swoje. Tak mnie to synowie uczą, tak, moiściewy... Ale ja se już powiedział: Żadnemu nic nie dam, wolę cyganowi ostawić, a nie dam. Niechże sie cieszą naprzód, kiedy tacy...
— Słuchajcie, kumie, ja wam cosi powiem...
Reszty słów Franek nie dosłyszał, bo się zajęli razem i poszli, świadcząc sobie po drodze wzajemnie. Jeszcze ich z oczu nie stracił, kiedy go przywitał człowiek znajomy z Przysłopia.
— Cóż was tam wiedzie?
— Bieda, Franku... Taka mnie chmara obsiadła, że nie wiem, czy sie zdolę z pod tego wydobyć. Ociec nieboszczyk, zanim pomarł, powydawał siostry, ożenił braci i wyczęścił wszystkich, do jednego. A mnie ostawił na gruncie, jako najmłodszego. No i był spokój, i mogłoby tak być aż do śmierzci. Ale djabli nie sypiają,