Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 235.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wam cosi musi brakować... Widać to po oczach.
Ale Franek, chcąc zagadać, spytał:
— Skąd-że wy idziecie?
Leśny, bo leśnym był ten człowiek, znajomy Frankowi, odpowiedział z przechwałą:
— Byliśmy cechować drzewo.
— Z kim?
— Z panem od tartaku. Zeszło nam prawie od rana, bo ubocz niemała. Byli i hrabscy leśniczowie, ja, i chłopów paru. A teraz idę na dół, trza zgodzić jakiego chłopa, coby sie podjął ściąć tę ubocz jeszcze przed jesienią, tak, coby ze spychaniem nie zeszło do zimy.
— Któraż to ubocz?
— Hańta... — wskazał toporzyskiem.
— Wiecie co... Ja sie podejmę.
Leśny się wypatrzył w niego.
— Śpasujecie chyba...
— Nie! Sumiennie wam gadam, że sie sam podejmę. Nie szukajcie już nikogo i powiedzcie panu, że jest taki, co sie zgodzi.
— A dacie to radę?
— Jak nie zdolę sam na czas, to chłopów przynajmę. Ale myślę, że sie obejdę bez nich. Czas niemały...
Mówił stanowczo, leśny widział, że to nie są żarty.
— A nie rozmyślicie sie?