róż — szepnął, zapisując tę cyfrę na mankiecie. Sześćdziesiąt dwa goździki. — Policzył raz jeszcze i postawił tę cyfrę obok poprzedniej. — Trzy tysiące pięćset sześćdziesiąt dwa! bardzo dobry numer, bardzo dobry. Połowa stanowi: tysiąc siedemset osiemdziesiąt jeden. Śliczna cyfra — szeptał, zapisując mankiet. — Jak się państwu ta pierwsza cyfra podoba? — zapytał, pokazując kolejno brudny mankiet Orłowskiemu i Jance.
— Doprawdy nie wiem, co panu mam powiedzieć, bo na mnie żadne cyfry nie robią wrażenia — odpowiedziała Janka, zdumionia jego zachowaniem.
— To dla pani martwe, tak! do mnie zaś mówią wyraźnie, ot ta cyfra, którą tutaj wyciągnąłem z ilości kwiatów, mówi mi, żebym poszukał tegoż numeru w jakiejkolwiek loterji, bo wygra z pewnością los główny. Dziękuję panu serdecznie za pożyczkę — zwrócił się do Orłowskiego. — Bardzo przepraszam, ale iść już muszę; przypomniał mi się bardzo pilny interes. — Pożegnał się śpiesznie, świsnął na psa i wybiegł: leciał do domu, aby w samotności rozmyślać nad temi cyframi i pisać do swoich loteryjnych dostawców o los z takim numerem.
— Bzika ma, przysięgam Bogu, zupełny fiksat — mruknął Orłowski.
— Bardzo ładne kwiaty! — szepnęła Janka, oglądając raz jeszcze bukiet.
— Umyślnie jeździł po nie do Warszawy — szepnął Orłowski, szarpiąc brodę, bo mu było ciężko mówić wprost do niej; zaczął chodzić naokoło stołu z założonemi na plecach rękoma i z czułością spoglą-
Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/086
Ta strona została uwierzytelniona.
— 84 —