W podwórzu cicho było, tylko kilkadziesiąt kaczek trzepało się po gnojowiskach i stada kur rozgrzebywały śmiecie i słomę przed stodołami.
Wielkie, kudłate brytany, z rudawej sierści podobne do wilków, przykute przy drzwiach stajen, zaczęły się rzucać na łańcuchach i skomleć radośnie, pogłaskała każdego i weszła do środka, do źrebaków, zamkniętych w osobnej przegrodzie. Klepała ich po bokach, po karkach, głaskała i zaglądała do żłobków, a ujrzawszy w drugim końcu stajni koniarka, krzyknęła:
— Michał! źrebaki siana nie mają, od czegoś ty próżniaku! — pogroziła mu kijem i poszła do kopców, sypanych w ogrodzie.
Kilkanaście fornalek woziło kartofle, które zsypywano w długie pryzmy. Stara szła przez ogród, zupełnie opuszczony, pełen odwiecznych drzew owocowych, pokrytych mchem, pod któremi stało kilkanaście pookręcanych słomą pni pszczół.
Za ogrodem kilkadziesiąt kobiet, w jaskrawo czerwonych wełniakach i chustkach, kopało kartofle. Przysłoniła ręką oczy i patrzyła na młody zagajnik, przy którym biegła dróżka, wysadzona od pola brzózkami, a rdzawe kiście liści wznosiły się na białych pniach i na tle mocno błękitnem zagajnika rysowały się, niby wielkie pawie pióra. Dróżką migotał bułanek Andrzeja.
W powietrzu była cisza zupełna; graby w parku ciągnęły się długiemi, rudawemi pasami, wiśnie ciemnoczerwone liście zrzucały na ziemię, świeżo rozkopaną, i plamiły ją, niby płatkami krwi zastygłej. Wróble go-
Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.
— 99 —