— Amis, prawda?
— Tak.
— Zawsze chodzi z panem?
— Tak.
— Dobry pies, ładny pies, mądry pies — mówiła, głaszcząc go pieszczotliwie.
Amis skakał i szczekał z radości. Świerkoskiemu rozbłysły oczy, wsadził rękę w zanadrze i zawołał cicho:
— Amis!
Pies odskoczył na środek pokoju, stanął na dwóch łapach i szedł ku niemu. Świerkoski wyjął kawałek cukru z kieszeni, położył mu na nosie i wstał, świsnął rzemieniem koło jego uszu i zakomenderował:
— Amis, marsz! rata ta ta ta! rata ta ta ta! — wołał, naśladując bębnienie i wybijając takt nogą. Pies maszerował wokoło sztywno, z cukrem na nosie i z wywieszonym różowym językiem, a on świstał tylko batem i bębnił.
Zosia opuściła robótkę i z podziwem przypatrywała się tej scenie.
— Rata ta ta ta ta ta! ognia! — krzyknął i chlasnął go batem przez grzbiet. Amis wywinął koziołka, cukier w powietrzu chwycił i zemknął pod fotel, na którym siedziała Zosia.
— Jakie to ładne! Pan go tak wyuczył?
— Tak.
— Musi dużo sztuk umieć.
— Zaraz pani pokażę. Amis! — Pies przyszedł niechętnie, oblizywał się i pokornie patrzył. — Amis,
Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.
— 126 —