Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.
— 133 —

— Dziękuję raz jeszcze za pamięć. Bukiet zrobił mi wielką przyjemność, wielką — powtórzyła, czując, że mu sprawia temi słowami zadowolenie.
— Jeżeli pani pozwoli przysyłać sobie częściej kwiaty, sprawi mi pani głęboką radość — mówił przytłumionym głosem.
Podniósł rękę do wąsa, ale bezwiednie syknął z bólu.
— Co panu w rękę? — spostrzegła obwiązaną rękę chustką, na której występowały krwawe piętna.
— Bagatela; wyskakując z bryczki, upadłem rękoma na szaber.
— Mówiła mi służąca o tym wypadku, ale powiadała, że nikomu, prócz bryczki, nic się nie stało.
— Nic nie znacząca rana, spirytusem zaleję i boleć przestanie.
Janka dosyć żywo poszła po spirytus i pomimo jego oporu odwinęła mu chustkę z ręki. Janowa przyniosła miednicę z wodą, w której wymoczył rękę i zalał spirytusem pękniętą w środku dłoń; obwinęła ją świeżym kawałkiem płótna. Spirytus tak go szczypał w ranie, że zbladł i pot rzęsisty okrył mu twarz rosą, zacinał z bólu zęby i szeptał z trudem:
— Niech-że mnie pani nie rozpieszcza... niech-że mnie pani nie przyzwyczaja, bo gotów jestem sobie całe ręce rozgnieść, aby zmusić panią do opatrunku.
Janka spojrzała na niego jasnym, dobrym wzrokiem. Pocałował ją w rękę.
— Wiedziałem dawno, że pani bardzo dobra.