— Umarła! Juści, panienko, na śmierć umarła. Ino panienka odeszła, przyjechałem z dobrodziejem, włożył na nią święte oleje i zaraz umarła. Już ją tam kobiety oporządziły do pochowku.
— Umarła — mówił takim głosem, jakby się dziwił dźwiękom i nie rozumiał ich znaczenia, i nie mógł jeszcze uwierzyć, aby ta, z którą przeżył trzydzieści lat, mogła umrzeć. — Pojutrze pochowek! tak, panienko! Dobra kobieta była. Czasem to mnie juści i sprała, ale winowaty byłem, a jaka robotna! a jak harowała!
— Umarła!
Obejrzał się po pokoju.
— Juści, że umarła — dopowiedział.
— Dajcie pokój robocie, idźcie zająć się pogrzebem. Zaraz powiem ojcu, to napisze, żeby wam dyrekcja przysłała na pochowanie.
Pomyślał chwilę i, pochylając się do nóg, rzekł pokornym głosem:
— A to, panienko, chciałem podziękować, że to panienka taka pani, a nie wagowała się przyjść do nieboszki, a niechta Pan Jezus da najlepsze i ta Matka Częstochowska.
Widziała go, jak z czapką w ręku, którą ocierał sobie oczy, szedł ku domowi plantem.
— Umarła! — powtórzyła cicho Janka i wstrząsnęła się w długim, przejmującym dreszczu.
— Tak samo o mnie powiedzą: Umarła! — myślała.
Przez parę dni nie mogła się otrząsnąć z przygnębiającego wrażenia, jakie śmierć Rochowej na niej
Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.
— 157 —