Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.
— 176 —

tesie i poszedł do Stasia, do małego domku przy stacji.
— No, chodź pan, a to niby panna, tak się pan stroisz.
— Nie panna, ale do panny. Jeszcze zdążymy. Ubierać się powinno wolno i z namysłem.
Staś z całą systematyczną powolnością rozebrał się z watowanego szlafroka; mył, wycierał, zlewał perfumami i oglądał każdą część garderoby po kilka razy, zanim ją włożył na siebie. Ustawił lustra tak, aby się mógł w nich obejrzeć ze wszystkich stron, przymierzał z tuzin krawatów, bardzo starannie ułożonych w pudełkach. Próbował kołnierzyków różnych fasonów, później cały rząd butów, aż wreszcie skończył się ubierać.
— Herbatki z araczkiem napijecie się, prawda? — zaproponował, wycierając sobie brwi i włosy perfumami.
— Spóźnimy się i zajdziemy na dziesiątą.
— Jeszcze czas, wypijemy herbatki. Mama mówi, żeby zawsze przed wyjściem na powietrze zimne pić gorącą herbatę, bo to ociepla żołądek, zabezpiecza od przeziębień. Wiesz pan, możeby wziąć żakiet zamiast surduta, co? — zapytał, przeglądając się w lustrach.
— Jak Boga kocham, nie wiedziałem, że w tem jest jaka różnica.
— Ha! ha! nie wiedziałeś pan, to zabawne. Chyba pójdę w surducie, bo to wieczorna wizyta; tak,