— Henryczku! mój najdroższy, mój jedyny, wybiegłam tylko na chwileczkę, bo miałam pilny interes.
— Siedzieć w domu i pilnować domu! Wszystko idzie do góry nogami. Trzeba ci było wziąć ze dwadzieścia tysięcy posagu, to mogłabyś robić, coby ci się podobało, miałby cię kto wyręczyć, byłoby za co.
Janka cofnęła się, nie chciała więcej słyszeć, wystarczyło jej odgłosów małżeńskiego szczęścia. Zamknęła nawet drzwi od salonu, bo przez cienką ścianę przenikał krzykliwy głos Henia, odgłos rozbijanych sprzętów i płaczliwy, pokorny, błagający głosik żonusi.
Do niedzieli, to jest przez całe trzy dni, nie widziała Zaleskiej; przysłała ona tylko kilka pachnących bilecików z zapytaniami o zdrowie i w przypiskach skarżyła się domyślnikami i wykrzyknikami na los i życie. Wieczorem grywała po dwie godziny dłużej, niż dawniej.
— W niedzielę przyjedzie Głogowski! — powtarzała sobie Janka ustawicznie.
Nareszcie nadeszła niedziela, tak wyglądana przez Jankę. Denerwowało ją oczekiwanie Głogowskiego, bo się jej zdawało, że z jego przyjazdem jej położenie zmienić się musi, że on przywiezie z sobą coś takiego, czego pragnęła w marzeniach, jakieś niedosnute dobro, oczekiwane z gorączką od chwili przeczytania li-