Święty Boże, Święty mocny!
i schodził po stopniach ołtarza:
Święty, a nieśmiertelny! Zmiłuj się nad nami!
Zerwał się potężny śpiew ze wszystkich piersi, niby orkan huczał, a ksiądz szedł pod baldachimem w obłokach dymu i niósł wysoko, złotem lśniącą i rubinami, monstrancję; lud szedł za nim, głowa przy głowie, ramię przy ramieniu, serce przy sercu i śpiewał prawie jednym głosem; rzędy świec migotały złotemi światłami, dzwonki ostre dźwięki dorzucały do tej ogromnej harmonji, co jednoczyła wszystkie dusze i wielkim głosem wiary płynęła w świat. Procesja wyszła na cmentarz i obchodziła kościół, prowadzona przez śpiżowe, radosne głosy dzwonów, i tylko do kościoła zupełnie pustego, przez grube mury, wdzierał się przyciszony, odległy śpiew:
Święty Boże, Święty mocny!
— Święty, a nieśmiertelny! Zmiłuj się nad nami! — śpiewały echa w pustych nawach, jakby przez tych Serafów i Świętych, których roje pokrywały ściany i stropy kościoła.
— Zmiłuj się nad nami! — powtarzała Janka, nie ruszając się z miejsca, i piła ten śpiew chciwie, i myślała równocześnie, że w świecie niema zmiłowania nad nikim, że wszyscy ci, którzy idą z tym śpiewem na ustach, że ci wszyscy, których zobaczyła wchodzących zpowrotem w wielkie drzwi, rozśpiewanych, ogromnych uniesieniem, silnych ekstazą, zalewających