Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/239

Ta strona została uwierzytelniona.
— 237 —

— To są moje dawne marzenia, dotychczas, niestety, niespełnione.
— Doprawdy, przyznam się szczerze, ale nie spodziewałem się spotkać z takim talentem w Bukowcu.
— Ja dawno czuję, że mam talent, dawno! — i zaczęła mu opowiadać o swoim występie, o owacjach, o kwiatach; powtarzała słowa krytyków muzycznych, mówiła, ile ma lat i ile dzieci, że lubi kolor heljotropu, takież perfumy i pralinki, które jej kuzyn przysyłał z Warszawy. Skończyła tem, że znowu usiadła do fortepianu, zagrała jakąś piosenkę Tostiego i śpiewała niewielkim, ale dosyć wyrobionym głosem. Posypały się brawa i podziękowania.
— Panie Zaleski, zaśpiewaj pan, wiemy, że pan ma piękny głos — prosiła Janka, prośbę poparli wszyscy, prócz Świerkoskiego, który nie mógł darować przegranej i chodził teraz po saloniku, liczył meble, świece i ludzi, kombinował różne cyfry i zapisywał na mankiecie, zresztą dosyć brudnym.
Zaleski, po zwykłej serji wymawań, rozpiął guzik munduru na piersiach, pogładził wąsiki, wyciągnął nieco mankietki, wyprężył pierś, stanął w postawie bohaterskiej obok fortepianu i huknął barytonem „Starego kaprala“.
— Dobry głos, zupełnie sceniczny! Powinieneś się pan uczyć i iść na scenę, karjera pewna — powiedział mu Głogowski zupełnie na serjo, gdy skończył śpiew.