Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.
— 239 —
VXI.


Głogowski miał spać w pokoju Orłowskiego. Wkrótce cała stacja utonęła w ciemnościach i w śnie, tylko Stasio siedział na przedniem siedzeniu bryczki razem z Zosią i powoził wolno, bo noc była ciemna i pełno wybojów i korzeni na leśnej dróżce.
— Pan się pogniewa, że go tak fatygujemy? — zapytała pierwsza, bo Staś milczał uporczywie.
— O, przeciwnie, jestem uradowany, jestem bardzo szczęśliwy, bardzo... — umilkł znowu.
— Co panu jest, panie Stanisławie? — zapytała szeptem, biorąc go pod rękę, bo siedzenie było tak wąskie, że co chwila obawiała się wylecieć.
— Zmartwiony jestem, bo mama napisała mi taki list... — urwał, cmoknął na konia.
Osiecka, rozwalona niby w fotelu na swojem siedzeniu, chrapała.
— Pamięta pan, że mi pan obiecał wszystko zrobić, o co poproszę.
— Pamiętam, wio kary, wio! — uderzył konia batem bardzo energicznie.
— Otóż, ja teraz proszę o powiedzenie mi swojego zmartwienia.
— Nie, nie śmiałbym, nie mógłbym nawet, nie...
— A jeżeli mnie to obchodzi bardzo, bardzo... — szepnęła słodko, przyciskając się do niego ramieniem.
Stasia przeszedł dreszcz, chciał się odsunąć, bo jej oddech palił mu twarz, ale nie było gdzie się usunąć. Milczenie zapanowało pomiędzy nimi. Las szu-