— Panienko! La Boga, co panience się stało? O Jezu miłosierny, czego to kochane dzieciątko płacze? — wyrzekała nad nią cicho Janowa, całując ją po rękach i nogach, i sama miała łzy żałości w oczach; a Janka uspokoić się nie mogła, nie mogła powstrzymać łez płynących nieustannym potokiem i płakała tak długo i spazmatycznie, że Janowa już nie wiedziała, co robić: przynosiła jej to wino, to ciastka, to herbaty, to gazety ostatnie, to wody, to wytarła jej twarz spirytusem, zamiast kolońską wodą, bo więcej w niego wierzyła, i wreszcie z płaczem, ulegając nieprzepartej sile sympatji i współczucia macierzyńskiego, zapominając o tem, że jest tylko służącą — usiadła przyniej, wzięła ją wpół i przycisnęła do swojej prostej, poczciwej piersi, i zaczęła najsłodszem nazwiskami i wyrazami mówić do niej, uspokajać, krzepić.
— Dzieciątko najsłodsze, córuchno przenajmilsza, panienko kochana, adyć nie płacz, adyć nie martwij się, adyć złe przeminie i Matka Przenajświętsza, i Jezus kochany dadzą ci tyle dobra i szczęścia, że będziesz go miała, jaże po grdykę. Nie płacz, królewno, nie płacz... bo świat całkiem przeminie, ale miłosierdzie boskie nie przeminie.
Zaprowadziła ją do łóżka, rozebrała, ułożyła i pookrywała; chodziła koło niej na palcach i, pozałatwiawszy wszystkie roboty w kuchni pośpiesznie, siadła w progu, na małym stołeczku, z pończochą w ręku, i pilnowała jej głębokiego snu, spoglądając na nią z wiernością i miłością psa. Oczy szkliły się jej
Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/262
Ta strona została uwierzytelniona.
— 260 —