— Miałam, musiałam się zdobyć na odwagę, bo nie mogłam już dłużej żyć tutaj. Pomyśl tylko, przypomnij sobie, że każda panna, dochodząc do pewnego wieku, obowiązana jest wyjść zamąż...
— A tak, zdaje mi się, że to jest dosyć naturalne — przerwała Helena.
— Nie o to mi chodzi, tylko, że mogą być panny, które nie chcą szukać mężów, nie chcą urządzać polowań na władców i nie pragną pozostać wdzięcznemi niewolnicami.
— Nawet na to zgoda, tylko niech co innego robią i nie skarżą się na los swój.
— Otóż ja nie chciałam iść zamąż, bo chciałam się poświęcić sztuce — mówiła Janka z zapałem, nie słuchając jej uwag dosyć cierpkich. — Zresztą mnie tutaj duszno i ciasno, nienawidzę przymusu, kłamstwa, konwenansów, pruderji, jakie panuję na prowincji.
— A gdzież ich niema?
— Nienawidzę całej tej ludzkiej zgrai, tej trzody gryzącej się przy korycie, poza którem nic nie istnieje dla nich.
— Aj! jak ostro i strasznie! Być może, że ta zgraja nie jest tak zła, ani nikczemna, tylko trzeba ją obserwować bez uprzedzeń; nie mówmy o tem, to temat do dyskusji obszerny bardzo, za obszerny!... — mówiła, uśmiechając się pobłażliwie. — Długo byłaś w teatrze?
— Przeszło trzy miesiące! — zaczęła jej opowiadać dosyć gorączkowo smutne dzieje tych czasów. Helena słuchała z uwagą i z ogromnem współczuciem.
Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/274
Ta strona została uwierzytelniona.
— 272 —