Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/275

Ta strona została uwierzytelniona.
— 273 —

— No, a teraz co myślisz robić?
— Stoję na rozdrożu i nic nie wiem, co pocznę naprawdę, bo chociaż postanowiłam wrócić do teatru, ale...
Nie dokończyła, bo wszedł Orłowski z Wolińskim, i rozmowa stała się ogólną.
— Musicie nas państwo odwiedzić koniecznie — mówił przy herbacie Woliński. — Chociażby dlatego, abym się mógł pochwalić swojem gospodarstwem.
— Ja to, przysięgam Bogu, nie mogę, bo musiałbym brać urlop, ale Jania, jeśli zechce, to może wkrótce wpaść do państwa.
— Przyjedziesz Janiu, co?
— Przyjadę, potrzebuję, chociażby przez chwilę, odetchnąć innem, świeżem powietrzem...
— Dwór mamy obszerny, park piękny, lasy nie ustępują tutejszym i w okolicy bardzo dużo przystojnej młodzieży.
— Ostatni warunek, jak dla mnie, nie ma znaczenia.
— Nie wyrzekaj się tak stanowczo, Janiu!
— Tak, tak, przysięgam Bogu! — powiedział Orłowski przez zęby, pociągnął brodę gwałtownie i zaciął gniewnie usta.
Helena umilkła, Janka patrzyła w lampę zamyślona, a Woliński szeroko opowiadał o gospodarstwie i ulepszeniach, jakie zamierzał wprowadzić u siebie.
Przyjechał i Andrzej, ale już od progu przeprosił za kostjum niewłaściwy.