Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/016

Ta strona została uwierzytelniona.
— 12 —

Grzesikiewicz tymczasem, pomimo zapewnień Orłowskiego, szedł na górę z wielką obawą, bo sobie dokładnie uprzytomniał podobną chwilę na wiosnę, kiedy szedł tak samo się oświadczyć. Rozbierał się bardzo wolno w przedpokoju.
— Jest panna Janina? — zapytał Rocha, zdejmującego mu palto.
— Jest! a juści, gdzieby miała być! Zaraz powiem panience, że jaśnie pan przyjechali!..
— Zaczekajno — zawołał za nim. — Roch się zatrzymał. — Andrzej obciągał surdut, zapinał się, wciągał rękawiczki, muskał wąsy, przyczesywał włosy i zwłóczył wejście. — No, czegóż stoisz? — zapytał.
— A no, jaśnie pan kazali czekać...
— Tak, tak, chciałem ci dać coś, za różne usługi... tak, prawda... — Dał mu trzy ruble, Roch pocałował go w rękę i chciał starym zwyczajem objąć za nogi.
— Głupi jesteś, mój Rochu! no, idźże już sobie...
Wszedł wreszcie do saloniku. Zatrzymał się na środku, zdjął rękawiczki i niespokojnie patrzył na drzwi, prowadzące do jadalnego pokoju. Niecierpliwość i obawa ryły się ustawicznie w jego spojrzeniu. Łowił uchem najdrobniejszy szelest i wzdrygał się cały, chciał już wyjść, uciec i odłożyć wszystko na później, to znowu chciał, nie mogąc już wytrzymać, iść do pokoju Janki, ale usiadł i siedział, słuchał nawet z pewnem zaję-