by zahipnotyzowany, wpatrywał się w nią. Tola jak zwykle sztywna i martwa, siedziała na swojem miejscu, wpatrzona w lampę. Była jeszcze jakaś nieznajoma młoda kobieta, o schorowanej twarzy, siedząca w fotelu, obłożona poduszkami.
Świerkoski przywitał się i zaraz szepnął Osieckiej, że ma pilny interes.
— Cóż takiego? Przestraszasz mnie pan złowieszczą miną! — zapytała, gdy się znaleźli w sąsiednim pokoju.
— Grzesik oświadczył się dzisiaj i został przyjęty.
— Głupiec. To naturalne, że został przyjęty, onaby wyszła za tragarza, byleby ją tylko ten tragarz chciał.
— Przesadza pani! — szepnął; dotknęło go to niemile.
— Pan mi wierz.
— Wierzę, bardzo wierzę, ale pomimo tego, a może dlatego, oni się pobiorą...
— Ręczę panu, że nie. Zaręczyny to nie ślub. W tej chwili jadę do Głębińskiej, już ona ich rozerwie, choćby byli stalą spojeni. A, sprawiedliwość chodząca! Zedrzemy ci maskę, zedrzemy!.. — szeptała groźnie, i jej piękną twarz napiętnował wyraz takiej mściwości nieubłaganej, że Świerkoski z pewnym niepokojem patrzył na nią.
— Chodź pan, podwiozę pana do stacji, pomówimy obszerniej w drodze.
Kazała natychmiast zakładać konie.
Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/026
Ta strona została uwierzytelniona.
— 22 —