Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/061

Ta strona została uwierzytelniona.
— 57 —

i ujął ją pod ramię. — Jędruś, idź se synku miedzą, tam, gdzie gapy siedzą; ja panią sprowadzę.
— Pan się fatyguje, ależ ja nie pozwolę, — protestować zaczęła, zobaczywszy, że ledwie wlecze nogi.
— Ale, ale! oberkabym jeszcze zatańcował z panią, jak Boga tego kocham.
— I mój ojciec cierpi na reumatyzm, więc wiem, jaka to przykra choroba.
— Niechno się pani dotknie, aksamit, prawdziwy aksamit!.. jak Boga tego kocham!.. Jucha, Jędrek, jeździł po niego sam do Warszawy!.. — mówił, pokazując pokrycie wielkiej, staroświeckiej kanapy. — I sprężyny nowe, o!.. — grzmotnął pięścią, aż zadźwięczały. — Pod bykiemby się nie złamały, a cóż dopiero pod panią, jak Boga tego kocham.
— Wierzę — szepnęła, tłumiąc śmiech.
— A oto, uważa pani, malunki dawniejsze. — Pokazywał jakieś mitologiczne sceny. — Ksiądz nasz na nie trochę się skrzywił, bo to, za pozwoleniem, ździebko za gołe są te pannice, ale wyrzucić było mi szkoda, bo ramy massyw... stuknął kijem z rozkoszą w bronz. — Więc coby oczów nie paskudziło, kazałem stolarzowi, jak Pana Boga tego kocham, lakierem trochę popendzlować, i jest fertig!.. co, ładne?..
— Bardzo ładne!.. — przypatrywała się z zajęciem wspaniałym ramom w stylu cesarstwa, bo obrazu nie było widać, sczerniał pod lakierem