Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/070

Ta strona została uwierzytelniona.
— 66 —

— No, po drodze nie tak bardzo, dziesięć wiorst wbok — zaśmiał się Andrzej.
— Tak, ale mojemi końmi dwadzieścia minut.
— Kiedyż jedziesz za granicę?.. chłopiec! kawy gorącej i koniaku!
— Dopiero po ślubie państwa! — skłonił głowę przed Janką. — A czekam dosyć niecierpliwie, pomimo, że Ada chce mnie powstrzymać, jak można, najdłużej.
— To musi być dosyć nudne jechać daleko koleją.
— Jak dokąd, jak z kim i jak kiedy!.. — odpowiadał i pił wolno czarny ukrop, biorąc szklankę w obie ręce i ustawicznie przyglądał się nieznacznie rzucanemi spojrzeniami Jance, która siedziała milcząca i zmieszana nieco: i jego obecnością i swojem sam na sam z nimi; przytem mieszały i irytowały ją jego spojrzenia jakieś badawcze, a lekceważące, jego ton poufały i obejście swobodne.
— Lubi pani sannę? — zapytał, stawiając szklankę.
— Czemuż pan nie zapytał, czy ser lubię?.. i tem możnaby zacząć rozmowę — odpowiedziała dosyć porywczo, bo ją oburzył impertynencki, niedbały ton zapytania.
Witowski odwrócił się cały do niej. Przez chudą twarz o czarnych, głębokich oczach, przebiegł jakiś twardy ton, skłonił się z powagą.