— Bardzo mi się podobał, prześlicznie urządzony, z przepychem niesłychanym.
— Chamskim! — myślała Martyna i wybladłe jej oczy zaświeciły pogardą.
— Wie pani, będzie temu dwa lata, szyłam wyprawę u państwa K. na Litwie, magnacki dom, jedynaczka ich wychodziła zamąż za pana Włodka, prześliczny mężczyzna. Na tydzień przed ślubem pojechali na spacer sankami, panna się zaziębiła i zachorowała, nie umarła wprawdzie, ale małżeństwo się rozwiało, bo rodzice uważali, że to zły znak.
— Więc?.. — zapytała się Janka, odwracając się szybko do niej.
— Ja nie chcę przez to powiedzieć, nie, tylko mi na myśl przyszło pani zemdlenie i przypomniałam sobie tę historję. To się czasem tak dziwnie składa, to takie dziwne rzeczy nieraz przychodzą, niewiadomo skąd... — mówiła takim złowróżbnym głosem, że Janka zirytowała się i odeszła do swojego pokoju, ale Orłowski zawołał ją do saloniku i zaczął cicho wypytywać o Krosnowę i o jej zdrowie.
Opowiadała mu szczegółowo, zdawał się nie słyszeć, patrzył tępym, zmąconym wzrokiem w okno i automatycznie gładził brodę; gdy skończyła, rzekł najspokojniej:
— Jakże tam w Krosnowie? pałac ładny? przyjęli cię szczerze?
Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/079
Ta strona została uwierzytelniona.
— 75 —