Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/093

Ta strona została uwierzytelniona.
— 89 —

sób, że pracuję jak wół — ojciec robi mnie jeszcze złodziejem!.. Mnie złodziejem zato, że ojciec się upija, jak świnia i nie wie, co się z nim robi i ojciec mi tak śmie powiedzieć?
— A śmiem, dziedzic tu jestem, bo pan tu jestem, słuchać i basta, a nie, to... pszoł!..
— Ja złodziej, ja!.. — krzyczał, zerwał się z krzesła, chwycił starego za klapy i zaczął trząść nim z całej siły, niby snopem słomy. — Żeby mi to powiedział kto obcy, to zabiłbym jak psa...
— Puść, Jędruś, Jędruś, puść!.. — jęczał stary i znowu poczuł, że jest pijany; przymknął oczy i czekał, rychło go syn zacznie tłuc o piec.
Stara z płaczem rzuciła się pomiędzy nich.
— Karczmarska dusza, psiakrew!.. — syknął Andrzej, rzucił starego niby pęk łachów na łóżko i wyszedł.
— Pietruś! laboga Pietruś!.. — zawołała matka, potrząsając rozpaczliwie starym, bo leżał chwilę, jak kłoda nieruchomy, ale wkrótce otworzył oczy i podniósł się przy jej pomocy, obmacał sobie głowę i boki i rzekł trzeźwo:
— Dobra nasza! niczego w kosteczkach nie brakuje! A to honorna ścierwa, jak Boga tego kocham, kiej szlachcic... — zakończył z jakąś głęboką satysfakcją i podziwem.
— Ty pijanico! piekło zrobiłeś, a jak Jędruś pojedzie sobie, to będziesz miał...
— Głupiaś, stara, a gdzie to pojedzie, hę?..