Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.
— 100 —

rażająca swoją surowością i ciszą kamienną. Ściany były czarne od starości, poplamione zielonawemi plamami wilgoci, która ściekała na posadzkę kamienną, ułożoną z tafli białych i czerwonych. Kilka wąskich i długich strzelnic w środku murów nie przepuszczało prawie światła, tak były zasnute pajęczyną. Od wiązań dachowych spuszczał się prosty sznur i trzymał lampę, podobną do róży złotej, która drżała ustawicznie i rozsypywała nieco blasków zimnych na klęcznik, stojący pod nią i na prosty ołtarz, na którym stało sześć żelaznych lichtarzy, z żółtemi woskowemi świecami. Na tle tej czarności grobowej, nad ołtarzem, wisiał ogromny Chrystus, z kości słoniowej, przepyszna kopja z Donatella, z pałacu Pitti; dwie lampki o purpurowych szkłach, stojące pomiędzy lichtarzami, rzucały krwawy refleks na Ukrzyżowanego, którego głowa zwieszona bezsilnie na piersiach, tragiczna smutkiem, wychylała się z cieniów i jakąś nadludzką bladością promieniowała.

Jadwiga uklękła na klęczniku i zatopiła się w modlitwie.




IX.


— To i po wszystkiem! — powiedziała Janka, zamykając się w pokoju, po rozstaniu z Andrzejem.