Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.
— 105 —

ści i spokoju, jak tłumi w sobie grozę i wstręt nieledwie.
— Nie myśl o Grzesikiewiczu, to cham, prosty cham. Dobrze, że się tak stało, bo teraz czuję, że nie byłabyś za nim szczęśliwą. Prawda, co to za rodzina — szynkarska. Jakbyś tam mogła wytrzymać pomiędzy starym pijanicą, chłopką prostą i mężem parobkiem! Jedź, nie krępuj się, że ja sam zostanę, siedź u nich do wiosny. Od kwietnia wezmę dymisję. Dosyć mam służby. Wyjedziemy do Warszawy, albo dokąd zechcesz.
— Wszystko mi jedno, dokąd ojciec zechce, tam pojadę.
— Będziemy spokojni, tak, tak, należy się nam odpoczynek — powtarzał smutnie. — Głupia cała ta służba, głupie wszystko, poco to?.. Cicho, nic nie mów. — Słuchał chwilkę, pokiwał głową i mówił dalej:
— Skończy się to wszystko, skończy, przejdzie, zapomnimy, prawda?
— Zapomnimy — odpowiedziała głębokim głosem pragnienia, i chciałaby już, w tej chwili, zanurzyć duszę w zapomnieniu i nie pamiętać nic, nic.
Orłowski odszedł i nie widziała go dni kilka, bo kazał przynosić obiady do kancelarji, herbatę rano i wieczorem pijał w swoim pokoju.
Nie zwracała prawie uwagi na niego, apatycznie poddawała się wszystkiemu i tak była zmęczona i wyczerpana, że nic jej nie obchodziło.