Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.
— 133 —

sam siebie, bo jakto on, ojciec sześciorga dzieci, stary człowiek, jeszcze o takich myśli głupstwach, niby pierwszy lepszy młokos! — Tfy... panie tego i owego — splunął nieznacznie i zaczął rozmawiać o gospodarstwie.
Stabrowska poszła do bibljoteki i na białej karcie pisała:
„Epizod: szlachcic, który był we Włoszech i nazywa Rzym folwarkiem zdewastowanym. O Neapolu mówi: śmierdzi, ludzie śmierdzą, ulice śmierdzą, powietrze śmierdzi, morze śmierdzi. O Wenecji: kaczka brudna“.
Sanki z brzękiem zajechały przed dwór.
Stabrowski wyszedł i powrócił po chwili zmieszany jakiś i pobladły.
— Po panią przyjechali, z Bukowca — szepnął do Janki.
— Ojciec chory! — porwała się z krzesła takim ruchem, jakby biec chciała do niego, ale powstrzymała się, stłumiła przestrach i spokojnie się pożegnała.
Wolińscy zrobili to samo i wkrótce wracali do Rozłogów. Chciała jeszcze wstąpić do nich, aby się przebrać na drogę.
Stabrowska po ich odjeździe powróciła znowu do bibljoteki i na purpurowym papierze pisała:
„Ojciec umarł! — zerwała się z krzesła i z wyciągniętemi rękoma, z krzykiem straszliwym w oniemiałych ustach i szeroko otwartych oczach,