Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.
— 147 —

w jej chłopskiej głowie to wszystko, co tutaj widziała — z tem, co słyszała.
Andrzej, zdawało się, nic nie pamiętał. Kochał ją, pomimo wszystkiego, i te kilka tygodni rozłączenia, pełne męki, przekuły mu duszę; tysiąc razy wybierał się do niej jechać, prosić o przebaczenie, ale zawsze brakło mu odwagi. Dopiero ten wypadek straszny, któremu był prawie wdzięczny, wytrącił go z błędnego koła bezradności i z całą szczerością pośpieszył podać jej rękę do zgody i zapomnienia przeszłości.
Nie mówili o tem, ale wrócili do dawnego stosunku, jakby pomiędzy nimi nie było tych anonimów i zerwania. Podwajał teraz troskliwość o nią, żeby zatrzeć przeszłość; Janka odpłacała mu wdzięcznością i zwracała się doń we wszystkich sprawach, bo teraz czuła, że prócz niego nie ma już nikogo na świecie.
Dnie wlokły się strasznie smutnie i monotonnie.
Rany Orłowskiego goiły się bardzo powoli, a on sam leżał wciąż nieruchomy, z opaską na oczach, i nie odzywał się ani słowa, poruszał czasem ustami, jakby mówił niedosłyszalnym szeptem, i nie zwracał najmniejszej uwagi na otoczenie.
Doktór przyjeżdżał codziennie opatrywać go i odjeżdżał, często nie zamieniwszy ani słowa jednego z Janką lub z Andrzejem, który całe dnie przesiadywał, jeździł do apteki po lekarstwa, pomagał nawet doktorowi przy opatrunku, pamię-