Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.
— 149 —

ciężarem, myśl jakakolwiek niemożebnością, wszelki ruch męczarnią, w której człowiek nerwowy szaleje z niewytłumaczonego bólu, i w przygnębieniu, w strachu i w apatji jednocześnie zalega jaki kąt cichszy izby, i, oszołomiony, zmęczony śmiertelnie, ogłupiały, słucha plusku nieustannych deszczów i poświstów wichury, i kona z rozpaczliwej nudy, — przyjechali Witowscy z Andrzejem.
Podniosła się na ich przyjęcie apatycznie, a nawet z pewną niechęcią, bo zmuszali ją do mówienia i ruchu, kiedy jej najwygodniej było siedzieć samotnie i nic nie myśleć.
— Tyle słyszałam o pani, o nieszczęściu, zmusiłam brata, aby mnie, nieznajomą, przywiózł, bo wiem, że współczucie jest czasami balsamem — mówiła Jadwiga.
— Częściej tylko plastrem, który przeszkadza ranie wygnić, a przez to zagoić się.
Pożałowała swojej ostrości, bo Jadwiga pobladła i usta drgnęły jej bólem.
— Niech mi pani daruje te słowa, jestem tak wprost ogłupiona różnemi rzeczami, że bezwiednie zupełnie i niesprawiedliwie krzywdzę — prosiła Janka, ocknąwszy się ze swej senności.
— Ból nie szuka najłagodniejszej formy uzewnętrznienia się, tylko najtwardszej. Odczuwam panią i rozumiem.
Ściskały się silnie za ręce i patrzyły sobie w twarze.