Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.
— 163 —

lagunami Wenecji, spacerować po galerjach Florencji, zwiedzać Kolizeum rzymskie; o tak, to wzniosłe, żyć w chwilach pierwszych uniesień miłosnych w kraju, gdzie cytryna dojrzewa, gdzie pomarańcz gaj, gdzie laury, i gdzie wszystko śmierdzi, jak powiada Rutowski.
Szeptała patetycznie z gryzącą ironją Stabrowska, zmieniła szybko ton i mówiła surowym, poważnym głosem:
— Myślałam, że epidemja podróży poślubnych wygasła, że ta moda razem z krynolinami przeszła, a tymczasem! tak, to ciekawe, że gdy warstwy przodujące jeździć przestały, teraz plebs, pchany odruchem, czysto naśladowczym... tak, dobry społeczny temat — szeptała, szybko zapisując w notesie.
— Co za czasy okropne, że plebs zaczyna czuć się człowiekiem i zaczyna mieć cywilizowane potrzeby zobaczenia świata, piękna, arcydzieł! — wykrzyknęła złośliwie Janka.
— Podróże są znakomitą szkołą poglądową — rzuciła Helena.
— Zapominania obowiązków dla marnych przyjemności.
— Niech mi pani wierzy, że ja zawsze pamiętam o swoich obowiązkach — odpowiedziała Janka z naciskiem, bo Stabrowska już od pewnego czasu irytowała ją swojemi uwagami moralizującemi i ignorancją często dotkliwą.