Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.
— 182 —

tak długo wytrwać — zakończył pogardliwie, wsadzając monokl, który mu wypadł.
— Mężusiu, poproś panią na śniadanie.
— Pani — rzekł z ukłonem, królewskim ruchem ręki zapraszając. — Gdybym był wcześniej głos swój zaczął obrabiać, śpiewałbym już w operach, a tymczasem muszę jeszcze zaczekać, muszę jeszcze pojechać do Medjolanu na jakie pół roku.
— Tak mężusiowi radzą, ale to jeszcze niewiadomo, bo...
— Nie przerywaj, żonusiu... tak będzie, jak ja chcę. Mam zresztą bardzo bogatego mecenasa, który się zachwyca moim głosem. Wierzy pani, że biorę górne cis, jak Mierzwiński, o... — zaśpiewał pełnym głosem i z wielką łatwością jakiś pasaż. — Mecenas powiada, że w górnym regestrze mam najszlachetniejszy metal. Na pierwszy występ biorę Jontka w „Halce“. Żonusiu! — zawołał groźnie, otworzywszy jajko, które przed nim leżało na serwetce. — Te jajka są za twarde, ja takich jadać nie mogę, mnie zabroniono, mówiłem tyle razy!.. — mówił z oburzeniem.
— W tej chwili będą inne. Janowa, codzień wam mówię, żeby się tylko jajka ścięły.
— Adyć to już wymysły czyste; niecałe Zdrowaś trzymałam je we wodzie. Pan to ino ciągiem piekło robi, a to jajka za twarde, a to za słone, a tera...