— Za cztery godziny będziesz żoną pana Andrzeja, jak to prędko!
— A tak! — odpowiedziała, ziewając. — Za cztery godziny wszystko się skończy.
— Albo, właściwie mówiąc, zacznie się... boisz się?.. — zapytała Helena troskliwie.
— Nie, tylko mi smutno, bardzo mi smutno! — powtórzyła w myśli.
— A ja się cieszę, bo czuję, że będziesz szczęśliwa.
— A ty jesteś szczęśliwa? — zapytała prędko, podnosząc na nią oczy.
— Zupełnie, ale tak bardzo, że aż chwilami boję się o to szczęście, bo nieraz czuję się wprost za szczęśliwą. Pomyśl, mam wszystko, czego pragnęłam: męża, miłość, dzieci, jaki taki majątek, spokój i zadowolenie. O tak, jestem bardzo szczęśliwa i tobie z całej duszy życzę takiego szczęścia.
— Dziękuję! — szepnęła cicho, z niedosłyszaną prawie ironją w głosie.
Po wyjściu Heleny, stała przy oknie długo, zapatrzona w siebie; ocknęła się z zadumy wtedy, gdy był już czas ubierać się do ślubu. Czuła się spokojną i zimną prawie. Nieliczne towarzystwo, tylko najbliżsi znajomi: starzy Grzesikiewiczowie, Józia z mężem i Witowski, czekali na nią w sa-