Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.
— 198 —

— Pietruś! — szepnęła stara po długiej chwili milczenia, obcierając ostatnie łzy.
— He?
— Mamy już, chwała Bogu, synowę.
— A juści, że mamy dziedziczkę, jak Boga tego kocham. — Wsunął palce pod czapkę i drapał się z jakiegoś głębokiego zadowolenia, bo oczy mu się skrzyły wesoło.
— Sielma szlachcianka ta pani synowa! W kościele kiej szła, to niby królewna wyglądała, że te drugie panie, to przy niej były niby służące! Ale bo to i Jędruś nie dziedzic? nie uczony? — pocieszała się.
— Będziesz ty jej jeszcze usługiwać, jak Boga tego kocham! przeje ci się jej państwo...
— Nie bój się!.. a usługiwała będę, jak dla mnie będzie dobra.
— Ho, ho! już ona potrafi za łeb Jędrka wziąć!
— Charakterna to juści ona jest, a ładna taka, że laboga! cięgiem mi przed oczami stoi, aże nie śmiałam jej całować.
— Jucha chłopak ten Jędrek!.. będzie se używał, jak Boga tego kocham!
— Cichobyś był, a to nogami ledwo powłóczy, a rozpusta jeszcze mu we łbie.

— Jucha chłopak... we mnie się wrodził... jucha... — mruczał głęboko zadowolony, przymrużał oczy, chlastał konie batem, bo sam powoził i coraz to cmokał ustami, rozpamiętując piękność Janki.