Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.
— 249 —

Długo w nocy nie mogła zasnąć, tyle myśli naraz skłębiło się w niej, myśli o sobie i o ludziach, a przez które prześlizgiwały się, niby błyskawica, spojrzenia Witowskiego i cudna głowa Jadwigi.

I jakaś zazdrość takiego życia czystego, i płodnego, i spokojnego, gryzła jej serce aż do krwi i męczyła boleśnie.




XXII.


W końcu września Janka pojechała, aby sprowadzić ojca do Krosnowy.
Wstąpiła do doktora i z nim poszła do szpitala, wypytując o stan jego zdrowia.
— Nic się nie zmieniło w jego umyśle, jest zupełnie niepoczytalny i rozprzęgnięty umysłowo; ale u pani cóż słychać?
— Żyję i jestem zdrowa, to wszystko.
— Wiele i nic jednocześnie zawiera ta odpowiedź.
— Bo i życie moje teraźniejsze zawiera to samo, a nawet jest tylko wielkiem nic.
— Jakże można tak mówić, mając męża, dom i obowiązki?
— I nic więcej.
— Tego, co jest, jest aż nadto do wypełnienia życia.