Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/288

Ta strona została uwierzytelniona.
— 284 —

— Janusiu! — Pozostała, siadając obok niej.
— Nie gniewaj się, córuchno, na mnie. Widzisz, stara kobieta jezdem, prosta i prędka i nienauczna, to mi sie ta łacno jakie złe słowo wypsnie z gemby.
— Co tam, nie mówmy o tem mamo, ja mamę przepraszam. — Pocałowała ją w rękę, co starą tak rozrzewniło, że pochwyciła ją w ramiona i długo całowała.
— Bo to ckni mi się córuchno, zagadnąć do kogo nima, Jędruś z dziewkami przestawać nie da, z ojcem niema co, bo zaraz kłótnia i obraza boska, z Jędrusiem niema kiej, z tobą nie śmiem, no, bo co ja taka prosta kobieta mówiła będe?... to sie i człowiekowi i życie przykrzy i tak markotność rozbierze, że sie chodzi z kąta w kąt i ino szuka do czego się przyczepić.
— Ho! ho! taka zgoda! — zawołał Andrzej, wchodząc.
— A bo widzisz synku, ja tak opowiadam, co mi się tak ckni do wnuczków — powiedziała chytrze.
Andrzej spojrzał jakoś dziwnie na Jankę, że się oblała rumieńcem i wyszła bez słowa, podrażniona tym wzrokiem.
— Kwoczka jeszcze niesna, to ją nieprzyniewoli siedzieć! — Śmiała się stara.
— Niechże mama o tem przy niej nie mówi.
— Czegóż to wstydzić się będę, że trza mi wnuczków, co?