Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/313

Ta strona została uwierzytelniona.
— 309 —

i jakiś ból świecił mu w szarych oczach, gdy się przypatrywał tej wysokiej, wspaniale rozwijającej się figurze Janki; zaglądał w jej oczy spokojnie patrzące, śledził twarz piękną jakąś pięknością kończącej się wiosny, obmacywał jej duszę, wsłuchiwał się w dźwięki jej słów i napróżno — dawnej Janki nie było, bo dawna Janka umarła, stała przed nim inna zupełnie kobieta. — Co pani zrobiła ze swoją duszą? — zapytał ciszej jeszcze.
— Spytaj się pan o to życia.
— Sfilistrzała pani do szpiku.
— Frazes — szepnęła, urażona nieco.
— Frazes, frazes! Wszystko jest frazesem i wszystko nim nie jest. Ale jestże pani przynajmniej szczęśliwą?
— Jestem zupełnie spokojną.
— A tu... — wskazał na piersi i głowę — nic się już nie pragnie, nic się już nie marzy, wszystko wygasło pod popiołem filisterstwa, wszystko zapomniane.
— Nie, panie Głogowski, wszystko, co potrzebne mi w obecnem życiu, jest i pozostanie, bo to wszystko...
— Nie kończ pani, na Boga, nie pokazuj mi pani tego zwykłego chlewika duszy gospodarskiej i obywatelskiej.
— Pan mnie obraża!
— A pani mnie zabija! Wie pani, siedziałem w Paryżu, tłukłem się po świecie, robiłem coś, tworzyłem, myślałem i miałem w dniach znęka-