Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/018

Ta strona została uwierzytelniona.

Było już zapóźno. Dopadła go rozgniewana dziedziczka i wrzasnęła:
— Poszoł won! Precz mi, ty obrzydliwcze! Wstrętne psisko! Precz!
I wraz poczuł w nogach kły jamników, a na grzbiecie bolesne i ciężkie razy.
Rozsrożony zniewagą i bólem, zgarnął pod siebie nędzne psiaki, szarpiąc je niemiłosiernie i już nie bacząc na krzyki, na strumienie wody, ni na grady kijów.
— Uciekaj! Uciekaj! Rex! Rex! — zanosiła się nieustannie papuga.
Otrząsnął się wreszcie z napastliwej zgrai i lwim skokiem wydobył się przed terasę na trawniki, ale, nim dosięgnął gąszczów, huknął strzał i jakby garść gryzącego żwiru trzasnęła go w lewy bok. Pod okrutnym ciosem zarył łbem w trawę, lecz, zebrawszy ostatki sił, cisnął się pod niskie świerki, gdy znowu gruchnął strzał. Osypały się gałązki, niby zielone łzy spływając martwo na niego. Nie czekając na więcej, przeczołgał się przez park w podwórze, pod obory i wcisnąwszy się do budy, padł zmroczony bólem. Stary Kruczek odstąpił mu barłogu, jeno, targając się na łańcuchu, zawył jakby przyzywając na pomoc.
— O wilki wściekłe, nie ludzie! — biadał Niemowa, który, dowiedziawszy się od srok co się stało, przyleciał ratować przyjaciela. Oblał go wodą i podsunął mu mleka.
— Pij bracie! Wydoiłem krowę dla ciebie, — prosił, ostrożnie obmacując mu boki.
— We dworze mnie pobili, we dworze! — skamlał żałośnie, trzęsąc się z zimna i bólu.