Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/020

Ta strona została uwierzytelniona.

wienia. Niekiedy w południe, powracając od studni, jaki rogaty łeb pochylał się przed budą. Konie rżały cicho, węsząc ostrożnie w jego stronę. Zasię niefrasobliwe źrebięta, nie znające jeszcze bata, figlowały, chwytając go za uszy miękkiemi, ciepłemi wargami. Zawsze wystrachane owce rozbekiwały się nad jego dolą. A maciory wybierały sobie miejsce pod oborą i, uwaliwszy się na słońcu, dawały wymiona na pastwę prosiętom i, postękując pod uderzeniami ich zapalczywych łbów, spoglądały w Rexa martwemi, szaremi oczkami, pokwikując mu różności. Nieraz też słyszał nocami przez ściany obory, jak woły, przeżuwając i glamiąc mokremi gębami, wśród wyrzekań na pracę, baty i głód, wspominały o nim,
A już najwięcej serca pokazywał osieł, żyjący na łaskawym chlebie. Stary był i mądry jak świat, oparszały, brudny, zawsze utytłany w błocie i popiele, bity przez wszystkich, pogardzany ogólnie, wyśmiewany powszechnie i zewsząd wypędzany. Pastwili się nad nim zarówno ludzie jak i zwierzęta.
Znajomość była dawna, z czasów kiedy woził panicza, Rex obu pilnował i we trzech uganiali się po polach w sekrecie przed dziedzicem.
Oślisko przyłaziło codziennie, wystając pod budą ze spuszczonym łbem i obwiśniętemi uszami, a skarżąc się tak rozdzierającym głosem, że Kruczek wył z przerażenia, zaś Niemowa kijem go przyciszał i odpędzał. Obity, sponiewierany, powracał jednak uporczywie, nie przestając swoich lamentacji.
I skrzydlaci zajmowali się żarliwie Rexem, bo codziennie na wszystkich płotach odprawowały się na jego