Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/032

Ta strona została uwierzytelniona.

się w spokoju odpoczywania, jutro było jeszcze dalekie. Tylko Rex, nie ufający tej masce nocy, ze łbem przywartym do ziemi, drzemał czuwając zarazem, gotowy w każdej chwili do obrony i walki. I, chociaż zgnębiony nieszczęściami, doskonale wiedział, co się dookoła dzieje.
Oto z puszcz żytnich wydarły się przejmujące beki duszonego zająca.
Lisy przemykały się ostrożnie i wnet gdzieś w zbożach wybuchnął rozpaczliwy lament kuropatwy. Rozkrzyczała się spłoszona z gniazda kura bażańska. Łasice wspinały się bez szelestu do uśpionych ptaków. Sowy zerwały nagle miłosne trele i sypał się puch niby okwiat zbroczony krwią. Zabełkotały wody i podniósł się trwożny wrzask dzikich kaczek, — to wydry brały swój zwykły haracz. Wąż się prześlizgiwał do mysich kryjówek. Z dalekich pastwisk rżały wystrachane klacze. — Kulas musiał tam penetrować. W podwórzu gęsi podniosły gwałtowne larum przed jakimś napastnikiem. Psy zajadle naszczekiwały na coś niewiadomego. Bociany groźnie zaklekotały, aż odpowiedział im daleki krzyk żórawiów i jękliwe pogłosy czajek. Jastrzębie na wierzchołach wyczekiwały cierpliwie świtania.
I tak co chwila i prawie na każdem miejscu toczyła się nieubłagana walka o istnienie. Pieśni nasycenia, jęki pokonanych, śmiertelne dygoty, okrutne ciosy, chrzęsty miażdżonych kości, zapachy krwi, zduszone bełkoty, płynęły melodją ledwie odczuwalną wśród czarów i upojeń tej nocy letniej. A nad tem rozpościerały się drzewa niedocieczone w swojem bytowaniu. Czubami pławiły się w zimnych skrzeniach gwiazd, a ko-