Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/068

Ta strona została uwierzytelniona.

łem ziemię! Z wiatrami chodziłem w zawody! Ni huk armat mię płoszył, ni przerażały kule, ni dzid błyszczące ostrza! Niech trąbka da sygnał! Gotowym na bój! Z drogi! Rozniesiem wrogów na kopytach! I pomimo dychawicy i starości, rwał się naprzód na wolność.
Były jeszcze inne, wysłużone po dworach pałacach i miastach, które los zepchnął na samo dno nędzy i cierpienia; trafiały się wyścigowce, posprzedawane przez zbankrutowanych panów i wraz z nimi staczające się w otchłanie: znalazł się i jakiś czysty anglik okulawiały, z opuchniętemi stawami, który całe lata chodził w kieratach, że teraz nie umiał już chodzić prosto, a jeno wciąż zawracał w kółko, ten zgoła jakby oszalał na Rexowe wezwania.
— Gończe grają! Hop! hop! Na przełaj! Z kopyta prędzej! Galopem! — rżał dziko, galopując po ciasnej stajni i odbijając się o żłoby i ściany. Odsadził wyleniały ogon, sprężał grzbiet i, potrząsając grzywą, cwałował wciąż w kółko.
Rex uciekł jak od oszalałego, i w jakiejś następnej stajni natrafił na zwyczajne, chłopskie szkapy. Mocne były i zdrowe, przywykłe do pracy i bata, chytre i w miarę leniwe, a w potrzebie umiejące się przeżywić choćby słomą zdartą ze strzechy. Słuchały go cierpliwie, obwąchując przytem starannie.
— A cóż nam przyjdzie z tej psiej wolności? — postawiły kwestję bardzo trzeźwo.
Z uniesieniem pokazywał cudne miraże przyszłego szczęścia.
— Za darmo nie dadzą nigdzie i garści gołej sieczki!