Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/072

Ta strona została uwierzytelniona.

Od sceny ze świniami, dwa potężne owczarki nie opuszczały go już ani na jeden krok.
A później przyłączyła się do nich cała sfora zdziczałych samotników i bezpańskich włóczęgów, więc żeby ich wyżywić, Rex musiał z niemi robić wyprawy w bory i pustoszyć je bez miłosierdzia. Załatwiał przytem swoje niezapomniane jeszcze krzywdy, wyzywając mściwie cały naród leśny do walki. Juści, że nikt nie przyjął wyzwania, nawet dziki nie chciały zadzierać z rozzuchwalonemi zbójami. Zasię drapieżne ustępowały chytrze pola, krążąc jeno zdaleka i wciągając ich niepostrzeżenie coraz głębiej. Tymczasem stawała się łupem najeźdźców cała puszcza.
Nieraz całe dnie rozlegały się w lasach dzikie naszczekiwania, budzące śmiertelny popłoch i zgrozę. Rozbestwiona horda mordowała bez litości i potrzeby. Bek rozszarpywanych saren i jeleni wybuchał w coraz innej stronie. Co tylko mogło, kryło się lub uciekało w najdziksze ostępy. Puszcza zamierała w trwodze, nawet ptaki śpiewały lękliwiej, a dopiero nocami, pod osłoną ciemności wrzały żałosne skargi i zawodzenia. Zwłaszcza puhacze huczały złowróżbnie.
— Śmierć dokoła! Biada! Biada! Biada!
— Ginie wolność! Ginie puszcza! Ginie świat! Biada! — łkały głosy przerażeń.
A wilki gdzieś w niedojrzanych głębiach wyły przeciągle i coraz dalej, że psy, porwane bojowym szałem i niesyte jeszcze mordów, krwi i sławy, goniły zaciekle, pragnąc się z nimi spotkać i rozprawić.
— Uciekają niby zające! Hańba im i śmierć! — skowyczał Rex, nie ustając w pogoni.