Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/077

Ta strona została uwierzytelniona.

i chmara kruków, wron i jastrzębi, rzucających się na obfity żer.
Pomimo wyczerpania walką pędziły co tchu starczyło, pozostawiając za sobą osłabionych i ciężej rannych, aż o świtaniu dopadły swego legowiska.
Niewiele ich powróciło, najdzielniejsze padły w walce lub konały po lasach.
— Za drogie zwycięstwo! — skamlał Rex, przeglądając żałosne resztki, ledwie już dyszące z wyczerpania i upływu krwi. Zwłaszcza żałował owczarków, oba padły w pierwszem zaraz natarciu na niedźwiedzia.
Zwlekały się posępnie do sklepionej izby, ale żaden nie potrafił zasnąć, gdyż z lasów nadpływały jakieś złowrogie wrzawy. Bowiem lotem błyskawicy leciała wieść o śmierci niedźwiedzia: śpiewały je ptaki ptakom, szemrały drzewa drzewom, a wiatry roznosiły, że po całej puszczy łkał jękliwy, żałobny krzyk:
— Pan zabit! Biada puszczy! Śmierć zbójom! Śmierć!
— Mocarz to był. Prawdziwy król! — rozważał Rex, wspominając jego siłę i ryki. Wzdrygnął się zimnym dreszczem i nasłuchując tych żalnych zawodzeń leśnego narodu, poczuł, że wszyscy zapragną na nich wziąć zemstę.
— Niepodobna stawać przeciw całemu światu! — zaskomlał trwożnie, gdyż głosy wzburzenia napływały falą coraz gorętszą i gwałtowniejszą.
Dzień przytem wstawał chmurny i wietrzny, a jemu zdawało się chwilami, że wraz z wiatrem powstają drzewa, rwą się naprzód i poświstując dziką pieśń walki, runą na niego. Czuł się tak śmiertelnie zmęczonym, że padł