Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/084

Ta strona została uwierzytelniona.

zmierzchu wynurzyli się na kraj skalistej polany, dobrze pamiętnej Rexowi, i zapadli w gąszczach.
Polana rozżarzona blaskami ognisk i nakryta dymami, wrzała głosami ludzi i zwierząt. Drażniące zapachy mięsiw roznosiły wieczorne powiewy. Konie chrupały owies z płóciennych torb, a psy pospuszczane ze smyczy kręciły się pomiędzy wozami, naszczekując wesoło i gryząc łaskawie rzucane im gnaty. Myśliwi rozwalali się przy ognisku. Ogromne udźce jelenie piekły się, uwieszone do skrzyżowanych drągów. Brzęczały szkła i wyrywały się hulaszcze piosenki. Wszyscy, pomimo przemęczenia obławą, zdali się dyszeć dziką radością łowów.
Rex, spenetrowawszy obozowisko, rzucił hasło dobrze już znane polnemu ludowi. Psy zaskomlały radośnie i przymilkły, a konie, pozrzucawszy ze łbów torby z obrokiem, grzebały niecierpliwie kopytami. Cała puszcza zapadła w głuchą ciszę.
Chwila walki zbliżała się zwolna i nieubłaganie.
A kiedy ludzie, obżarłszy się i opiwszy, przylgnęli spać pod kożuchami, kiedy ogniska nie podsycane zaczynały przygasać i dymić, padł krótki rozkaz Rexa.
— Tratować i rozpędzać! Naprzód! Za puszczę, za legowiska! za wolność!
Wilki zaśpiewały swoją pieśń bojową, tak straszną i wyzywającą, że rozjuszone tem stado runęło na obozowisko. Podniósł się niesłychany wrzask rżeń i szczekań. Konie z dzikim skowytem biły kopytami w ludzi i ogniska, aż głownie rozlatywały się na wszystkie stro-