Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

— Każde bydlę mocniejsze od człowieka, ale was naszatkowali, że strach!
— Nie rachujemy poległych za wolność! — odwarknął dumnie.
— Nasze przeznaczenie ginąć lub zwyciężać! — zaskowyczał Kulas, zjawiający się w progu.
— Upasłeś się na tych bojach niczem wieprz, — kopnął go Niemowa w tłusty kałdun.
— Każda władza żywi się rządzonemi — zawył, oblizując ubroczoną mordę.
— Wszyscy mają prawo do szczęścia — szczeknął Kruczek, wysuwając nos z pod pierzyny. — Wszyscy są sobie równi! — i wyzywająco potoczył ślepiami.
— To ja jestem równy baranom? — zawrzał Kulas. — Niechże który tu przyjdzie i sprobuje mnie zeżreć, to ci uwierzę. Uczone osły naklepały bajek o równości, drugie osły uwierzyły, jak i o szczęściu. Dla ciebie był szczęściem gnat, wyrzucony z dworskiej kuchni, dla konia pęk koniczyny, albo pełny żłób owsa, mnie zaś nie wystarczało i stado źrebiąt, gdzież tu jest równość, skowyrku jeden! Nauczyłeś się od swoich panów szczekać byle co. Nie rozumiesz, że i oni na swojem prawie żyją, że i dla nich chodzi o jedno — o życie.
— Urodzeni muszą umierać, reszta szumy wiatru — warknął wzgardliwie Rex, zabierając się do michy mięsa i ziemniaków, jaką przed nim postawił Niemowa.
Za bardzo tu śmierdzi człowiekiem! — otrząsnął się Kulas, wynosząc się przed dom.
— Zadufany jeno w swoje kły i pazury — mruknął chłopak, pojadając z garnka.