Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

Kruczek pokornie czekał na resztki, a kiedy wszyscy zjedli, zmorzył ich ciężki sen.
Noc zapadła, ale niedługo spali, gdyż zerwały się jakieś przerażone ryczenia i kwiki.
Rex skoczył na nogi, przed niemi całe niebo krwawiło się w łunach pożaru i spłoszone stada rozlatywały się na wszystkie strony. Palił się ogromny bór, kłęby dymów wiły się nad niemi czarnemi kołtunami. Drzewa paliły się jak pochodnie, powietrze drżało od trzasków.
Całe kierdele owiec z głupim, przeraźliwym bekiem cisnęły się do pożaru. Kwiczały konie.
— Chcą nas usmażyć na skwarki — zaopinjował Niemowa, przecierając oczy. — Ścierwy ludzkie, jak się to bronią i napastują. Jeszcze nam nieraz gorącego sadła zaleją za skórę — zwrócił się do Rexa, lecz ten skoczył na swojego ogiera i pognał uspokajać wystraszonych.
Las palił się długo w noc i coraz gęstsze dymy przysłaniały ziemię duszącym obłokiem.
Ledwie nad ranem zeszli się w rozwalonej chałupie, gdy znowu podniósł się gwałt.
Kilkadziesiąt potężnych, burych owczarków pędziło między sobą jakąś gromadę dwunogich stworzeń, wyjących w niebogłosy obłąkanemi skowytami.
— Ludzie! Jezu miłosierny, to ludzie! — zaniósł się Niemowa, martwiejąc z przerażenia.
— W borach chroniły się od skwarów matki z jagniętami — zginęły; klacze ze źrebiętami — zginęły; krowy i maciory z małemi — zginęły. To oni zrobili ogień, który wszystkich pożarł, a do nas — broniących bili swojemi piorunami. I wielu naszych padło. Pomsty na nich żądamy. Pomsty! — zawyły ponuro owczarki.