Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czemuście jej sobie nie wzięli! — zaskowyczał zniecierpliwiony Rex.
— Nakazano nam jeno strzec i oganiać, a twoja sprawa sądzić, władco nasz i panie.
Ludzie prawie nadzy, osmaleni pożarem, ociekający krwią, napół przytomni, patrzyli poprzed siebie, nie oczekując już niczego prócz dalszych męczarni i śmierci.
— Uciekajcie na drzewa! — zabełkotał naraz Niemowa, poruszony ich widokiem.
Nie zrozumieli, obzierając się po tłumach zwierząt, cisnących się dookoła.
Kulas przyleciał spieniony, ślina mu ciekła z pyska, ślepia skrzyły się zielonemi ogniami.
— Rozpraw się z nimi po swojemu! — rozkazał Rex.
Kulas zawył bojowe hasło, owczarki cofnęły się na stronę i utworzył się pusty plac, w którego środku skupiła się ludzka gromadka. Zaszeptali coś do siebie, oczy im latały dokoła, coraz częściej czepiając się wielkich lip rosnących za domem, ale zanim się zdecydowali, zatętniała ziemia i stado zjuszonych wilków rzuciło się na nich.
Wybuchnął w niebo rozdzierający krzyk i po chwili zostały tylko zakrwawione szczątki.
— Kazałeś im uciekać na drzewa! — warknął groźnie Rex, kiedy zostali sami.
Chłopak wlepił w niego nieulękłe, błękitne oczy, wyciągając zarazem długi, ostry nóż.
— Jesteś z nami a wrogom chcesz pomagać?
— Za co kazałeś ich wilkom rozerwać? — głos mu przesiąknął rozżaleniem.