Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

Skoro zaświtało, Rex rozkazał wilkom poganiać stada ze wszystkich sił.
— Na wschód! Naprzód! Prędzej! — wył, przebiegając na swoim ogierze. — Już niedaleko.
Potoczyły się jak gradowa chmura unoszona wiatrami. Popędzała ich wzmożona nadzieja, popędzał głód i popędzała śmierć, która zdawała się poświstywać nad niemi straszliwemi biczami, od których padało tysiące. Nikt na to nie zważał, lecieli oślepli niedalekiem już szczęściem i strachem, gdyż wilki z nakazu Rexa wyły następując coraz bliżej i pozostających w tyle rozdzierając na strzępy. Na domiar złego, wpadli w szeroką strefę ciągłych burz i huraganów. Podnosiły się takie wichry, że kurzawy zakrywały słońce, rwały kamienie, obalały najtęższe woły, miotały owcami i spowijały w rozszalałe, szarpiące na wszystkie strony, tumany. Spadały okropne ulewy, iż step stawał się wzburzonem jeziorem, tysiące potoków rozrywało zeschłą ziemię w głębokie rozpadliny i bruzdy. Przy najpiękniejszej znowu pogodzie, nagła cichość przejmowała powietrze, niebo spadało na ziemię czarnemi, opitemi chmurami, rozlegały się dzikie świsty i tętenty, jakby tysięcy rozszalałych tabunów, a potem trzaskały grady piorunów wśród błyskawic i wstrząsających grzmotów.
Obłędny strach porywał najmężniejszych. Kulas ze swoimi kamratami zaszywał się w gąszczach, lisy zakopywały się w jamy, psy chowały się po skalnych rumowiskach, a nawet Rex chronił się pod urwistemi brzegami rzeki, tylko stada wystawione na wszystkie okropności burz, nie mogąc sobie poradzić, rozbiegały