Bukowiec, stacya kolei dąbrowskiej, leży w przepysznem miejscu!... Wycięto krętą linię pomiędzy wzgórzami, okrytemi bukiem i sosną, i w punkcie najrówniejszym, pomiędzy olbrzymią górą, sterczącą nad lasami nagiemi łysinami skał zwietrzałych, a długą i wązką dolinką, pełną wód i błot zarosłych — postawiono stacyę. Dworzec z cegły nietynkowanej, jednopiętrowy, z mieszkaniami zawiadowcy i jego pomocnika na piętrze, drewniany domek z boku dla telegrafisty i niższej służby, drugi taki sam, tuż przy ostatnich wekslach dla dozorcy drogowego, trzy budki strażnicze w różnych punktach terenu stacyjnego, rampa odkryta do ładowania towarów stanowiły wszystko.
Las był za dworcem i las szumiał przed dworcem. Kawał niebieskawej opony powietrza, zarzuconej szarawemi chmurami, roztaczał się w górze, niby dach rozciągnięty szeroko.
Słońce podnosiło się ku południowi, świeciło coraz bielej i coraz lepiej dogrzewało; rude zbocza kamienistej góry, o poszarpanym, jakby porytym gwałtownie przez wiosenne potoki, szczycie, opłynięte były światłem słońca.