Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/023

Ta strona została skorygowana.

łóż!... serce złote, rozum ma, bo przecież skończył Dublany, mocny jak byk, przysięgam Bogu; taki chłop, co najdzikszego konia utrzyma, co jak parobka onegdaj lunął w twarz, to mu sześć zębów wybił od razu jest ci niedobry! Przysięgam Bogu, ideał, najidealniejszy ideał!
— Wspaniały jest ten ojca ideał: okalecza ludzi, i mógłby się pokazywać w cyrku!
— Ty masz fiksacyę, jak i twoja matka. Zaczekaj! weźmie cię Jędrek na podwójny mundsztuk i da ci radę... Nie będzie żałował bata.
Janka gwałtownie odsunęła krzesło, rzuciła łyżkę na stół i wyszła, zatrzaskując drzwi za sobą.
— Nie gawroń się pani, tylko każ dawać kotlety! — krzyknął na Kręską, która z bolejącą miną patrzyła za Janką; podsunęła półmisek uniżenie i z troską w głosie szepnęła:
— Pan naczelnik rozchoruje się kiedy z tej irytacyi.
— Trucizna moja!... — szepnął przeciągle. — Zjeść nie można spokojnie, tylko wieczne hałasy.
Zaczął rozwodzić żale i skargi na upór Janki, na jej charakter i na swoje wieczne z nią kłopoty.
Kręska przytakiwała mu, podkreślając czasami niektóre szczegóły; dyskretnie żaliła się, że i ona musi znosić wiele, bardzo wiele z jej przyczyny; wzdychała ciężko, pochlebiała mu przy każdej sposobności. Przyniosła kawę, postawiła arak, nalewała mu sama, przystawiała, dotykała się niby przypadkowo jego rąk lub ramienia; spuszczała oczy, kokietowała go ciągle i wytrwale i starała się wykrzesać z niego iskrę jakąś... Miała swoje cele, dla których to robiła.