Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/030

Ta strona została skorygowana.

Były to smagania, które na jej duszy zostawiły piekące pręgi.
Zrywała się wtedy, jak młody źrebiec uderzony batem, chwytała strzelbę i po całych dniach brodziła po moczarach i głuszach leśnych za ptakami; nauczyła się tak dobrze strzelać, że przynosiła całe pęki kaczek dzikich i bekasów, i rzucała je ojcu pod nogi z tryumfem.
Orłowski wtedy dostawał wprost obłędu z wściekłości; upokarzało go, że wobec jej siły był sam bezsilnym, że nie mógł jej zgiąć i zmiażdżyć — i potem jeszcze więcej żałował, że tyle dzikiej wytrwałości jest w niej — w dziewczynie!
Bywał chwilami dumny z niej i bronił ją z zapałem przed znajomymi, bo cała okolica gorszyła się jej awanturniczością. Spotykano ją po lasach, w nocy, w deszcz, w niepogody, zawsze samą, niby młody warchlak, odbity od stada. Nie żenowało ją wcale łażenie po drzewach za gniazdami, albo wyścigi na oklep z wiejskimi chłopakami po pastwiskach.
Uciekała z domu od ojca na dni całe, marząc o powrocie na pensyę, a na pensyi marzyła znowu o domu samotności.
Taką była prawie do ośmnastego roku życia. Skończyła gimnazyum i przyjechała na stałe do ojca.
Uspokoiła się zewnętrznie, ale głowa jej zaczęła się rozpłomieniać coraz bardziej. Zaczęła marzyć i szukać czegoś, jakiegoś celu, jakiejś idei życia swojego.
Z tą swoją przyjaciółką, Helą Walder, idealnie piękną i idealnie rozmarzoną na punkcie samodzielności kobiet, rozstała się. Hela wyjechała do Paryża — na