przyrodę; ona nie chciała, bo nie czuła po prostu potrzeby żadnej wiedzy. Pragnęła czegoś, potężniej działającego na jej temperament... czegoś, coby porwało ją całą i na zawsze.
Pozostała zupełnie samą i zaczęła się przypatrywać ludziom. Szukała tej idei, ale towarzystwo okoliczne nudziło ją śmiertelnie. Dla niej za mało było tej okolicy, tych zabaw skromnych i sennych, tych ludzi, którzy ją otaczali.
To życie ciche, wymierzone, rozklasyfikowane na wstawanie o jednej godzinie, na śniadanie, obiad, kolacyę; preferanse we czwartki u nich, w sobotę u pomocnika ojca, w niedzielę u dozorcy — zabijało ją swoją monotonią. Dusiła się w nim.
Mężczyzn unikała prawie, bo ją gniewali swoją bezczelnością; kobiety nudziły ją wiecznem powtarzaniem plotek, skarg, intryżek. Odsunięto się ogólnie od niej.
Najrozmaitsze wersye, mniej lub więcej kłamliwe, kursowały na jej conto w okolicy.
Była dziwadłem dla wszystkich.
A ona tymczasem szamotała się ze sobą, z duszą własną, z pragnieniami, których nie umiała sobie uprzedmiotować. Nie wiedziała, po co żyje i na co?... Zamęczała się czytaniem, ale spokoju tam nie znalazła. Czuła, że musi znaleźć coś takiego, co ją potrafi porwać, że znajdzie kiedyś... ale tymczasem szalała z męki oczekiwania.
Oświadczył się jej Zielenkiewicz, właściciel wioski dosyć obdłużonej. Roześmiała mu się drwiąco w oczy,
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/031
Ta strona została skorygowana.