Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/059

Ta strona została skorygowana.

czę... ratunku niema... chlup!... jestem w wodzie... Brr!... tak mi teraz zimno, że niczem się rozgrzać nie mogę.
— Nie zawracaj swoimi snami. Pijesz od rana do nocy.
— Bo nie mogę pić, jak wszyscy: od nocy do rana. Zimno... obrzydliwe zimno!...
— Każę ci dać herbaty.
— Jestem zdrowy, panie Topolski, a ziółek używam tylko w chorobie. A herbu teus, team, czy herbateum... ziółka! Moszcz... wyciąg, pierwiastek żytni, to godne tylko pełnego człowieka, a za takiego mam się honor mieć, panie reżyserze.
Wszedł dyrektor, a Dobek poszedł do bufetu.
— Obsadziłeś Nitouchę? — zapytał reżysera po przywitaniu.
— Jeszcze niezupełnie. Te baby, to... są trzy kandydatki na Nitouche.
— Dzień dobry, dyrektorze! zawołała jedna z filarów teatrzyku, Majkowska, aktorka przystojna, w jasnej sukni, w jasnej jedwabnej okrywce, w białym kapeluszu z ogromnem strusiem piórem. Była różowa od wypoczynku nocnego i od niedostrzegalnej warstewki różu. Oczy miała wielkie, ciemnobłękitne, usta pełne i ukarminowane, twarz klasyczną i bardzo dumne ruchy. Grywała pierwsze role.
— Chodź-no dyrektor, mam interesik...
— Zawsze na usługi pani. Może pieniędzy?... — rzucił frasobliwie dyrektor.
— Tymczasem... nie. Co dyrektor pije?