— Zaraz, zaraz!
— Piwa!
— Który z tamtych panów jest dyrektorem? — zapytała Janka po raz drugi cierpliwie.
— Zaraz pani będę służył! — odpowiedział, kłaniając się na wszystkie strony i nasłuchując.
Czuła się ogromnie onieśmieloną. Wydało się jej, że patrzą na nią wszyscy, że garsoni, przechodząc obok z rękoma pełnemi kufli lub talerzy, przechylają się i rzucają takie dziwne spojrzenia, że się rumieniła bezwiednie.
Siedziała dosyć długo, zanim garson przybiegł, przynosząc zarazem zamówioną kawę.
— Chce się pani widzieć z dyrektorem?
— Tak.
— Siedzi w pierwszym rzędzie krzeseł, od ogródka. Ten gruby, w białej kamizelce, o!... widzi pani?...
— Widzę. Dziękuję!
— Może poprosić?
— Nie. Zresztą zajęty...
— Rozmawia tylko.
— A ci panowie, z którymi rozmawia?...
— To także nasi: aktorzy.
Zapłaciła za kawę, dając czterdziestówkę. Długo szukał reszty, ale widząc, że ona patrzy w inną stronę, ukłonił się za napiwek.
— Pójdę poprosić...
— Dobrze, ale jak ci panowie trochę odejdą...
— Rozumiem! — powiedział z głupim uśmiechem i odszedł.
Janka wypiła śpiesznie kawę i poszła na ogródek.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/062
Ta strona została skorygowana.